Dochodzące gdzieś z daleka
tępe odgłosy rytmicznych uderzeń siekierą o czaszkę połączone z gruchotem
miażdżonych kości ... w mroźnym, wdychanym powietrzu daje się wyczuć zapach
ogniska, które zostało rozpalone przez grupkę ludzi znajdujących się ode mnie w
odległości paruset metrów.
Listopadowy poranek. Niewielkie wzgórze usytuowane kilka
kilometrów od najbliższej wioski. W oddali rozciągające się wzdłuż linii
horyzontu ośnieżone szczyty łańcuchów górskich stopniowo barwiące się od blasku
wschodzącego słońca na kolor krwisto-czerwony ... i totalna cisza przeplatana
trzepotem skrzydeł zlatujących się w to miejsce potężnych sępów. A wszystko
dookoła wygląda tak jak gdyby nic szczególnego nie miało się wydarzyć w
najbliższym czasie.
Tylne drzwi jeep’a gwałtownie otwierają się od wewnątrz.
Wyskakuje z niego dwójka pasażerów wyciągając zwłoki ludzkie opatulone w kilka
warstw białego prześcieradła. Nagie ciało zostaje rzucone na ziemię, a
następnie rozłożone pomiędzy dwoma drewnianymi kołkami do których zostają
przytwierdzone powrozy uprzednio zaciśnięte na szyi i stopach zmarłego.
Wszystko przebiega bardzo sprawnie. Brak jakichkolwiek zbędnych ruchów i
czynności nic nie wnoszących do całego procesu. Jedna z osób zakłada specjalne
„ubranie” które zostało uszyte poprzez połączenie ze sobą dużych worków
foliowych. Ponownie zbliża się do auta z którego wyciąga długi, połyskujący w
promieniach słońca nóż. Szybkie oraz precyzyjne nacięcia klatki piersiowej,
brzucha, ramion i nóg - brak jakiejkolwiek śladów krwi. Na ciele widoczne są
jedynie czerwone, wrzecionowate paski długości parunastu centymetrów z daleka
do złudzenia przypominające ślady blizn po bardzo ciężkich oparzeniach. Po
około 10-15 minutach nożownik oddala się od spreparowanego w ten sposób ciała.
Resztę inicjatywy przejmują sępy.
W miarę upływu czasu ich śnieżnobiałe szyje z
charakterystycznym kołnierzem, potężne szpony oraz haczykowato zakończone
dzioby wyrywające z ciała spore kawałki mięsa stopniowo staja się krwiście
czerwone. W pewnym momencie dostrzegam jak jeden z sępów, potężnym dziobem
zadaje cios w okolicach korpusu zmarłego, odrywając w ten sposób głowę od
reszty ciała. Stacza się ona swobodnie po lekko nachylonym zboczu. Rywalizujące
między sobą ptaki próbują uchwycić ją w swoje szpony i oddalić się w spokojne
miejsce w celu dalszej konsumpcji. Ze względu na jej ciężar nie udaje się im
to.
Gdy uczta dobiega końca mistrz
ceremonii rozgania drapieżniki oraz szybkim i sprawnym uderzeniem siekiera
roztrzaskuje czaszkę. Grubsze kości, pozostawione przez ptaki, są rozłupywane
na miazgę tak, aby mogły je one zjeść.
Sumaryczny czas trwania całego
ceremoniału? Szybko, nawet bardzo szybko – około pół godziny.
Dlaczego właśnie taki sposób
chowania zwłok?
Kremacja ciała? – niestety ale
niemożliwa.
Grzebanie w ziemi? - awykonalne.
W tym specyficznym i surowym
klimacie przez większą część roku ziemia jest trwale zmrożona; stosunkowo duża
wysokość względna powoduje brak występowania jakiejkolwiek roślinności.
Dodatkowo proces „utylizacji” powinien być przeprowadzony bardzo starannie aby
nie dopuścić do porozrzucania po całej okolicy niedojedzonych przez psy i inne
dzikie zwierzęta kawałków ciała ludzkiego.
Po powrocie do wioski żegnam się z Tybetańczykiem oraz
jego siostra u których spędziłem ostatnie 2 dni. Obieram właściwy azymut
rowerując przez resztę dnia w kierunku gór. Droga. Prosta i długa. Pnąca się aż
po sam horyzont. Taka która nie wymaga ode mnie skupienia ani koncentracji.
Oczyma wyobraźni ponownie widzę poranne wydarzenie. Pojawiające się w głowie
myśli, współgrające z rytmicznym kręceniem pedałami wprawiają mnie w swoistego
rodzaju trans z którego wybijam się co kilkanaście minut w momencie, gdy
zmuszony jestem do zmiany przełożenia biegu w rowerze po to aby zachować
płynność jazdy.
Człowiek, jego umysł ... są
czymś niesamowitym i cały czas jestem pełen podziwu dla ich fenomenu. Każda
rzecz wykreowana w naszym umyśle ma przełożenie na rzeczywistość dzięki naszej
determinacji w dążeniu do jej zrealizowania. Wszystko jest do wypracowania i osiągnięcia,
a jedynym z głównych czynników, który może ograniczyć bądź uniemożliwić
realizację jest upływający czas. Aż w końcu przychodzi moment gdy ten nasz
„potężny” i „wielki” przestaje działać - ciało nasze zamienia się w nic więcej
jak tylko duży kawał mięsa, który w przypadku wyżej opisanego rytuału wystarcza
zaledwie na 10 minutową ucztę dla sepów.
To był długi dzień. Za pół
godziny słońce zniknie za szczytami gór powodując gwałtowny spadek temperatury
powietrza. Najwyższa pora, aby znaleźć miejsce na rozbicie namiotu, uzupełnić
zapasy wody, przygotować ciepły posiłek. Jutro zapowiada się wyjątkowy dzień –
jak każdy zresztą :)