czwartek, 19 kwietnia 2012

Sky Burial czyli niebiańskie dryfowanie



Dochodzące gdzieś z daleka tępe odgłosy rytmicznych uderzeń siekierą o czaszkę połączone z gruchotem miażdżonych kości ... w mroźnym, wdychanym powietrzu daje się wyczuć zapach ogniska, które zostało rozpalone przez grupkę ludzi znajdujących się ode mnie w odległości paruset metrów.

Listopadowy poranek. Niewielkie wzgórze usytuowane kilka kilometrów od najbliższej wioski. W oddali rozciągające się wzdłuż linii horyzontu ośnieżone szczyty łańcuchów górskich stopniowo barwiące się od blasku wschodzącego słońca na kolor krwisto-czerwony ... i totalna cisza przeplatana trzepotem skrzydeł zlatujących się w to miejsce potężnych sępów. A wszystko dookoła wygląda tak jak gdyby nic szczególnego nie miało się wydarzyć w najbliższym czasie.

Tylne drzwi jeep’a gwałtownie otwierają się od wewnątrz. Wyskakuje z niego dwójka pasażerów wyciągając zwłoki ludzkie opatulone w kilka warstw białego prześcieradła. Nagie ciało zostaje rzucone na ziemię, a następnie rozłożone pomiędzy dwoma drewnianymi kołkami do których zostają przytwierdzone powrozy uprzednio zaciśnięte na szyi i stopach zmarłego. Wszystko przebiega bardzo sprawnie. Brak jakichkolwiek zbędnych ruchów i czynności nic nie wnoszących do całego procesu. Jedna z osób zakłada specjalne „ubranie” które zostało uszyte poprzez połączenie ze sobą dużych worków foliowych. Ponownie zbliża się do auta z którego wyciąga długi, połyskujący w promieniach słońca nóż. Szybkie oraz precyzyjne nacięcia klatki piersiowej, brzucha, ramion i nóg - brak jakiejkolwiek śladów krwi. Na ciele widoczne są jedynie czerwone, wrzecionowate paski długości parunastu centymetrów z daleka do złudzenia przypominające ślady blizn po bardzo ciężkich oparzeniach. Po około 10-15 minutach nożownik oddala się od spreparowanego w ten sposób ciała. Resztę inicjatywy przejmują sępy.
W miarę upływu czasu ich śnieżnobiałe szyje z charakterystycznym kołnierzem, potężne szpony oraz haczykowato zakończone dzioby wyrywające z ciała spore kawałki mięsa stopniowo staja się krwiście czerwone. W pewnym momencie dostrzegam jak jeden z sępów, potężnym dziobem zadaje cios w okolicach korpusu zmarłego, odrywając w ten sposób głowę od reszty ciała. Stacza się ona swobodnie po lekko nachylonym zboczu. Rywalizujące między sobą ptaki próbują uchwycić ją w swoje szpony i oddalić się w spokojne miejsce w celu dalszej konsumpcji. Ze względu na jej ciężar nie udaje się im to.
Gdy uczta dobiega końca mistrz ceremonii rozgania drapieżniki oraz szybkim i sprawnym uderzeniem siekiera roztrzaskuje czaszkę. Grubsze kości, pozostawione przez ptaki, są rozłupywane na miazgę tak, aby mogły je one zjeść.
Sumaryczny czas trwania całego ceremoniału? Szybko, nawet bardzo szybko – około pół godziny.

Dlaczego właśnie taki sposób chowania zwłok?
Kremacja ciała? – niestety ale niemożliwa.
Grzebanie w ziemi? - awykonalne.
W tym specyficznym i surowym klimacie przez większą część roku ziemia jest trwale zmrożona; stosunkowo duża wysokość względna powoduje brak występowania jakiejkolwiek roślinności. Dodatkowo proces „utylizacji” powinien być przeprowadzony bardzo starannie aby nie dopuścić do porozrzucania po całej okolicy niedojedzonych przez psy i inne dzikie zwierzęta kawałków ciała ludzkiego.

Po powrocie do wioski żegnam się z Tybetańczykiem oraz jego siostra u których spędziłem ostatnie 2 dni. Obieram właściwy azymut rowerując przez resztę dnia w kierunku gór. Droga. Prosta i długa. Pnąca się aż po sam horyzont. Taka która nie wymaga ode mnie skupienia ani koncentracji. Oczyma wyobraźni ponownie widzę poranne wydarzenie. Pojawiające się w głowie myśli, współgrające z rytmicznym kręceniem pedałami wprawiają mnie w swoistego rodzaju trans z którego wybijam się co kilkanaście minut w momencie, gdy zmuszony jestem do zmiany przełożenia biegu w rowerze po to aby zachować płynność jazdy.
Człowiek, jego umysł ... są czymś niesamowitym i cały czas jestem pełen podziwu dla ich fenomenu. Każda rzecz wykreowana w naszym umyśle ma przełożenie na rzeczywistość dzięki naszej determinacji w dążeniu do jej zrealizowania. Wszystko jest do wypracowania i osiągnięcia, a jedynym z głównych czynników, który może ograniczyć bądź uniemożliwić realizację jest upływający czas. Aż w końcu przychodzi moment gdy ten nasz „potężny” i „wielki” przestaje działać - ciało nasze zamienia się w nic więcej jak tylko duży kawał mięsa, który w przypadku wyżej opisanego rytuału wystarcza zaledwie na 10 minutową ucztę dla sepów.

To był długi dzień. Za pół godziny słońce zniknie za szczytami gór powodując gwałtowny spadek temperatury powietrza. Najwyższa pora, aby znaleźć miejsce na rozbicie namiotu, uzupełnić zapasy wody, przygotować ciepły posiłek. Jutro zapowiada się wyjątkowy dzień – jak każdy zresztą :)